Zbigniew Religa: Serce dla serc. Wspomnienie Profesora
07 marca 2018, 12:48
Fotografię wykonano w nocy z 4 na 5 sierpnia 1987 roku, w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu tuż po udanym przeszczepie serca. Z fotografii emanują niepowtarzalne emocje. Tadeusz Żytkiewicz był najdłużej żyjącym pacjentem po transplantacji serca. Cytując słowa ulubionej piosenki Zbigniewa Religi What a wonderful world Louisa Armstronga: Jasny błogosławiony dzień, ciemna święta noc. I myślę sobie, cóż za cudowny świat... trudno wyobrazić sobie coś nie tylko fotograficznie piękniejszego.
Fotografia została uznana przez National Geographic za najlepsze zdjęcie 1987 roku. Tadeusz Żytkiewicz w liście do Profesora, napisał: „Jestem nauczycielem. Mam chore serce. Proszę o pomoc”. Religa, odpisuje bez chwili wytchnienia: „Proszę przyjechać”. Tadeusz Żytkiewicz zmarł 18 września 2017 roku, w wieku 91 lat, był dziewiętnastym pacjentem, któremu Profesor wszczepił obce serce. Fotografia jest alegorią usposobienia Zbigniewa Religi- niezłomnego, cierpliwego i bardzo oddanego.
Urodzony i wychowany na Mazowszu, serce pozostawił na Śląsku, znakomity lekarz, ,,potęga w świecie medycyny, guru dla pacjentów”, nauczyciel akademicki, Rektor Śląskiej Akademii Medycznej, polityk, były Minister Zdrowia, ukochany lekarz Polaków, zagorzały kibic Górnika Zabrze, współczesny doktor Judym, charyzmatyczny idealista. Profesor Religa odszedł 8 marca 2009 roku, po długiej i ciężkiej chorobie. W dniu dziewiątej rocznicy śmierci Profesora wspominamy nie tylko jego wybitne osiągnięcia.
Dzieciństwo i wczesna młodość
Zbigniew Religa urodził się 16 grudnia 1938 roku w Miedniewicach, w województwie mazowieckim, w powiecie żyrardowskim, w rodzinie inteligenckiej. Z domu rodzinnego wyniósł dobre wychowanie, ale i swoją podstawową cechę, czyli pracowitość. Rodzice byli nauczycielami. Ojciec Eugeniusz początkowo piastował posadę dyrektora gimnazjum w Skierniewicach, matka Zofia uczyła w miejscowej szkole podstawowej. W 1948 roku Religowie przenieśli się do Warszawy, ojciec pracował w Departamencie Opieki nad Dzieckiem, a matka w szkole podstawowej. Sąsiadami Religów było środowisko inteligenckie, tuż obok mieszkała pisarka Maria Kownacka, Aleksander Landy- znany pediatra, czy krytyk literacki Andrzej Dobosz. Mówili ,, mu o wrażliwości społecznej, o etosie pracy, o poświęceniu dla wspólnego dobra”.
Religa pytany o dzieciństwo i lata młodości, powiedział: Rodzice nauczyli mnie jednej niezwykłej ważnej rzeczy. Cały czas zwracali mi uwagę, że nie jestem najważniejszy na świecie. Wciąż przypominali, że ludzi będący wokół nas są tak samo ważni jak ja. W ten sposób nauczyli mnie szacunku do innych. Pokazali, aby traktować bardzo poważnie sprawy naszych bliźnich, a na wszystko w życiu trzeba samemu zapracować.
Chciał zostać dziennikarzem lub filozofem, ale na studiowanie medycyny namówili go rodzice. Zdawał egzamin tylko raz, i od razu z sukcesem. W październiku 1956 roku został studentem na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie. Religa, był zupełnie innym studentem niż uczniem, później po latach powiedział:
"Kiedy zdałem sobie sprawę, że mam być lekarzem, nastąpiła we mnie totalna przemiana”. Na pierwszym roku studiów jest pewien co do specjalizacji: będzie to interna, i na pewno nie chirurgia, bo ,, kojarzyła mu się ze strasznie nudnym rzemiosłem. Po prostu trzeba coś wyciąć, dociąć, ale nie ma w tym żadnego wyzwania, powiedziałbym, intelektualnego”. Interna to co innego- jak wielką wiedzę musi mieć lekarz, jaką intuicję, żeby rozpoznać chorobę. To było wyzwanie. Mówił: "Lekarz musiał się biegle posługiwać stetoskopem oraz właściwie rozmawiać z chorym. W ten sposób stawiał diagnozę. Sądziłem, że tym właśnie będę się zajmował.
fot. materiał wydawcy Jan Osiecki “Religa. Człowiek z sercem na dłoni”
Na trzecim roku, za namową kolegi Wiesława Kiliana rozpoczął praktyki w klinice chirurgii w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie. Nie wiem, dlaczego skorzystałem z tej okazji i poszedłem na dyżur po południu. Byłem obserwatorem zdarzeń, które tam się działy. Wychodząc rano po nieprzespanej nocy na inne zajęcia, wiedziałem już, że nie ma dla mnie nic wspanialszego i bardziej romantycznego niż chirurgia. Pogotowie przywiozło pacjenta, który umierał, ale chirurdzy- dzięki szybkim decyzjom i niesamowitym umiejętnościom- dawali mu szanse na dalsze życie. To było naprawdę oszołamiające. Wtedy zakochałem się w chirurgii. Zacząłem chodzić na wszystkie dyżury w tej klinice. Gdyby nie ta pierwsza noc, pewnie nigdy nie zostałbym chirurgiem - wspominał po latach.
Młody Bóg. Pierwszy udany przeszczep serca
Zbigniew Religa zanim rozpoczął pracę w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, pracował w Szpitalu Wolskim w Warszawie. Podwładni wspominają Profesora z wielkim poszanowaniem. Lekarze, jako niezłomnego nauczyciela, pozostały personel jako zgrywusa z olbrzymią pasją. ,,Hanna Miller, instrumentariuszka, opisuje go słowem: niesamowity. Gdy się mył przed zabiegiem, był bardzo skupiony. Nic do niego nie docierało. Układał sobie wtedy w głowie plan operacji. Ale na sali, jak prosił o skalpel, zmieniał się, rozluźniał. Instrumentariuszki go uwielbiały. Do każdej mówił Kićka.
"Kićka, podaj mi, proszę skalpel...”. Pewnego razu nie zauważył, że przy operacji stał instrumentariusz. Religa swoje: "Kićka, skalpel”. Jak się zorientował, zażartował:- O, mamy kocura! Zawsze walczy do końca. - Mówił, że nie ma rzeczy, których nie da się zrobić, jeśli chodzi o życie i zdrowie pacjenta. Pamięta operację tętniaka: - Trudny i bardzo długi zabieg. Z małymi przerwami stałam przy stole 36 godzin! Ale adrenalina jest taka, że czas jakby się zatrzymał, człowiek jest wtedy jak w zawieszeniu. Operacja trwała tak długo nie dlatego, że Religa nie mógł sobie poradzić. Protezy zakładane na naczynia krwionośne były podłej jakości. Ciągle przesączały. Dzisiaj taki zabieg trwa cztery godziny, a wtedy to była walka. Po 12 godzinach zajrzała do nas koleżanka z oddziału i mówi: Żona pacjenta, którego operujecie, zabrała wszystkie jego rzeczy. Stwierdziła, że po tak długim czasie w narkozie jej mąż pewnie i tak nie żyje. Religa się wkurzył."- To ja jej, kurwa, udowodnię, że ten facet będzie żył. I pacjenta uratował”- wspomina Hanna Miller.
Profesor Zbigniew Religa (fot. Grzegorz Celejewski)
Zbigniew Religa, gdy przyjechał do Zabrza miał 46 lat. Z Warszawy z Religą przyjechały pielęgniarki i instrumentariuszki. Do pełnego zespołu brakowało tylko lekarzy. Wkrótce jego zastępcami zostali Andrzej Bochenek i Marian Zembala. Emigrowali na Śląsk także znakomity perfuzjonista Jan Brzozowski, i kardiochirurdzy: Jerzy Wołczyk i Jadwiga Gepner. Wszyscy ,,ambitni, zdolni do poświęceń, odważni”. Profesor ,, każdego dnia ostrzega, że chirurgia to trudna i fizycznie wyczerpująca specjalność. -Jeśli potrafisz wystać na jednej nodze w pociągu z Przemyśla do Szczecina, to możesz spróbować”- żartuje. Nakazuje stać przy operacjach nawet po 72 godziny z niewielkimi przerwami. Młodzi nie narzekają, pracę wykonują z entuzjazmem.
Pierwsze zebranie zespołu. - Zróbcie mi herbatę. Albo nie, mocną kawę, sypaną pół na pół z wodą- prosi Religa. Tylko taką pije. Zapala papierosa. Żadnego długiego przemówienia, właściwie tylko jedna obietnica: - Jak ruszymy, wszystko będzie zależało od was. To wy zdecydujecie, jacy będziecie.
Ach, jeszcze jedno: - Za rok zrobimy tu przeszczep serca.
Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu, październik 1985 rok. Do Szpitala przywieziono mężczyznę, dla którego transplantacja była jedyną szansą na przeżycie. Religa zdesperowany, Zembla tym bardziej, bo ów mężczyzna to syn sąsiada. Pacjent to Józef Krawczyk, rolnik mieszkający w Krzepicach pod Częstochową, chorujący od 15 lat w stanie skrajnego wyczerpania: "Ostatnio prawie nie wstaje z łóżka. - Kto obrobi te 25 hektarów? - martwi się."
Poniedziałek, 4 listopada znalazł się dawca - młody chłopak po wypadku, który rozbił się na motocyklu. Wtorek, dzień później, godzina 4.30 nad ranem, zaczyna się pierwsza w Polsce udana operacja wszczepienia choremu obcego serca. Trwa entuzjazm: Religi, pozostałego personelu, prasy. Gabinet Religi pełny w kwiatach. Media się rozpisują: ,,Co to za człowiek ten Religa? Kim jest, skąd się wziął?”, pytają Religę, ,, po co zrobił tę operację?- Bo przeszczepów serca potrzebują chorzy, dla których nie ma innej nadziei. - Ile w tym było osobistej ambicji? Odpowiada cytatem z Ojca chrzestnego: - Papa Corleone stwierdza, że całe nasze postępowanie jest podporządkowane ambicjom”. Bochenek- ,, pierwszy raz zobaczyłem człowieka z pustą klatką piersiową. Wstrząsający widok”. Od tej chwili zabrzański zespół o swoim szefie będzie mówił ,,Tato”.
fot. materiał wydawcy Jan Osiecki “Religa. Człowiek z sercem na dłoni”
6 listopada Krawczyk budzi się z narkozy, wypowiada słowa: ,,O, Boże”. Media, zainteresowani dopytują, Klinika informuje: O godzinie trzynastej zero zero szóstego listopada, a więc w niepełną dobę po zakończeniu drugiego w historii polskiej medycyny zabiegu transplantacji serca, pacjent został rozintubowany i w pełni przytomny zaczął oddychać samodzielnie. Odnotowano równocześnie u niego dobre ciśnienie tętnicze i rytm zatokowy przeszczepionego serca. Widoczna już pierwszej nocy i postępująca przez dzień poprawa stanu chorego umożliwiła znaczne zmniejszenie porcji podawanych leków krążeniowych. Po południu pacjent obywał się już prawie bez nich.
Pięć dni później, Święto Narodowe 11 listopada, wczesny ranek, godzina 8.02, Józef Krawczyk umiera z powodu skazy krwotocznej. Religa, mocno przejęty informuje media: ,, - Sześć dni nadziei, sześć dni walki o życie zakończone niepowodzeniem. Zaburzenia krzepnięcia. Serce pracowało cały czas bardzo dobrze. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Mieliśmy wszystko, co jest potrzebne do transplantacji. - Co dalej?- To nie jest eksperyment. To już ustalona metoda leczenia. Następny pacjent do transplantacji przyjeżdża jutro. - A jeśli i ten umrze? - Tak trzeba robić”.
Zbigniew Religa był ateistą. Tuż po pierwszych operacjach transplantacji serca, udał się na rozmowę do księdza Józefa Tischnera:
- Wie ksiądz, czasami patrzę w oczy pacjentowi i mówię, że go nie zoperuję. Wiem, że on umrze. Nie umiem powiedzieć, dlaczego potrafię to wyczytać, ale to prawda. Znam jego los i niestety to się sprawdza. Oczywiście jako lekarz kieruję się wskazaniami i przeciwwskazaniami. Jeżeli są wskazania, zwłaszcza życiowe, to ja się podejmuję operacji, ale proszę mi wierzyć, w momencie gdy patrzę w oczy i widzę w nich śmierć, ci ludzie zawsze umierają.
- Wierzy pan w życie po śmierci?- Nie wierzę, że dusza wychodzi z ciała, stoi obok, patrzy, a potem wraca. Może dlatego, że jestem niewierzący?
- Eeee tam, gdzie pan jest niewierzący. Pan jest wierzący, tylko pan nie jest kościelny. Po co pan do mnie przyjechał.
- Ksiądz wie.
-Kościół nie potępia przeszczepów. Oddać komuś serce to największy wyraz miłości bliźniego. Ale dla wielu osób to trudne do przyjęcia. Nawet dla niektórych księży.
- Potępiają mnie za to?
- Będę się za pana modlił.
fot. Krzysztof Miller, Agencja Gazeta
Profesor Szef
Religa imponował podwładnym brakiem dystansu ,,wielkiego docenta do zespołu”. ,,- Przy nim nigdy nie było nerwowo. Taki jak on był tylko jeden na świecie. Więcej takich nie ma”- twierdzi Ewa Maksymowicz, sekretarka Religi. Profesor czasami sypiał na tapczanie w swoim gabinecie, bo często jak był potrzebny zostawał na noc w szpitalu. Nigdy nie dyżurował. Dzień zaczynał od kawy, mocnej z trzech łyżeczek. ,,Spał tam, gdzie padł”. W szpitalnym gabinecie nie miał poduszki, ani pościeli, bo skoro nie brał dyżurów, to pościel szpitalna mu nie przysługiwała. Pokój był ciemny od dymu, bo Religa dużo palił, a przed zabiegami jednego za drugim.
Na pierwszym spotkaniu w klinice rozmawiał ze mną, jakbyśmy się znali od lat. Powiedział: Słyszałem, że masz dobry samochód”. Nie wiem,czy dobry, ale nowy(to było audi 80, który przywiozłem z Holandii). I nie szybki, ale wygodny, odpowiedziałem. A on na to: ,, Ale mojego fiata i tak nie wyprzedzi”- wspomina Profesor Marian Zembala.
,, W jego klinice jedna zasada była najważniejsza: dbać o dobro chorego. Nie można było wyjść z pracy, bo to czy tamto. Nie. Najpierw trzeba było wykonać robotę. A Religa był kompletnie niezorganizowany. Nigdy nie zaczynał pracy o 7 czy 8 rano. Operował do późnej nocy, więc następnego dnia przychodził w południe. Kto się związał z zespołem Religi, mógł sobie w łeb strzelić - o prywatnym życiu zapomnij. W Zabrzu był sam, nie musiał wracać do domu, więc nie mógł zrozumieć, że kogoś innego ciągnie do żony i dzieci, skoro są tak ważne sprawy jak kardiochirurgia. W 1986 roku moja żona rodziła naszą córkę Magdę, zadzwoniła, że karetka zawiozła ją do szpitala. Mówię do Religi: - Panie profesorze, muszę jechać do domu, Krystyna będzie musiała mieć cesarkę, ja się martwię. Odpowiedział:- Przecież nie ty będziesz operował, nie jesteś tam potrzebny, będziesz tylko przeszkadzał.
- Ale ja tam powinienem być!
- Kobiety zawsze same rodziły i nagle ty, dobry samarytanin, musisz jechać.
W końcu mnie puścił, ale dla niego było to irracjonalne. Na odprawie powiedział:
Ale on to przeżywał. Wchodził, wychodził, palił papierosy. Żadnemu pacjentowi nie odpuścił. I nam też”.
fot. PAP
W lutym 2000 roku w Teatrze Rozrywki w Chorzowie odbyła się gala ogłoszenia wyników plebiscytu ,,Gazety Wyborczej” na najwybitniejszego Ślązaka i Zagłębiaka XX wieku. W głosowaniu wzięło udział prawie sto tysięcy głosujących. ,, Czy mieszkańcy Śląska docenią Religę. Na pewno jest wśród laureatów, ale który na liście. W drugiej pięćdziesiątce? Na końcu stawki? Nie może być inaczej, nawet nie jest Ślązakiem. Pierwsze miejsce: Wojciech Korfanty, dyktator trzeciego powstania śląskiego, potem legendarny wojewoda katowicki generał Jerzy Ziętek, reżyser Kazimierz Kutz, śpiewak Jan Kiepura, biskup August Hlond, twórca zespołu Śląsk Stanisław Hadyna, przedwojenny wojewoda śląski Michał Grażyński, Zbigniew Religa. Profesor nie może uwierzyć. Jest ósmy! Zostawia za sobą takich gigantów, jak: Edward Gierek, Gustaw Morcinek, Stanisław Ligoń, Gerard Cieślik... Profesor Andrzej Bochenek wygłasza laudację: Panie Profesorze, nie jest pan Ślązakiem, ale to
pan stworzył inną wizję Śląska. Stworzył pan wizję Śląska, z
którego ciepło płynie nie tylko z węgla, ale także z nadziei
chorych leczonych na serce.
Każdy musi umrzeć. Dla mnie śmierć jest niczym, śmierć jest snem. Tłumaczę to sobie jeszcze tak: miałem ukochane miejsce w świecie – Wyspy Zielonego Przylądka. Ukochane było dawno temu, kiedy nie było tam tych wszystkich hoteli, tłumu turystów, hucznych imprez, a ja mogłem łowić ryby. Ale mnie na tych Wyspach nie ma. Nie żyję tam, nie żyję i już. To samo dotyczy innych miejsc na świecie. I naturalną koleją rzeczy kiedyś nie będzie mnie też tu. Profesor Zbigniew Religa
Na podstawie artykułów: Historia jednego zdjęcia: Bogowie kardiochirurgii Marcina Połowianiuka; Nie żyje Tadeusz Żytkiewicz, najsłynniejszy pacjent Zbigniewa Religi Judyty Watoły, a także książki ,, Religa, biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga” Dariusza Dortki i Judyty Watoły.